sobota, 29 sierpnia 2020

I got you babe, czyli pięć słów na kryzys

Kryzys ma to do siebie, że zmienia nasze postrzeganie rzeczywistości. Szklanka jest nie tylko  do połowy pusta, ale i brudna, odrapana, brzydka jak noc, a noc z kolei zdaje się ciągnąć bez końca... Kryzys zmienia nie tylko nasze patrzenie. Czasami pozbawia też umiejętności słuchania.

Wróciłam ostatnio do sceny z rajskiego ogrodu i zastanowiło mnie to, co mówią tam Adam i Ewa. On mówi o tym, co usłyszał od niej. Ona - o tym, co powiedział jej wąż. Wygląda na to, że żadne z nich nie słucha ani siebie, ani tym bardziej głosu Stwórcy. I chyba tak samo dzieje się czasem również w mojej codzienności. Raj przestaje być rajem, gdy nie potrafię słuchać. 

Raj przestaje być rajem, a codzienność przestaje smakować, gdy słucham tylko swojego strachu albo cudzych lęków serwowanych mi różny sposób, a często opakowanych w powinności. Noc ciągnie się bez końca, gdy słucham pokusy, nie dając jednocześnie dojść do głosu ani sobie, ani Duchowi, który przychodzi po cichu, w lekkim powiewie. 

Znasz ten stan? Taki dziwny stan, gdy słuchasz:

głosu, który mówi Ci, że do niczego się nie nadajesz

głosu, który mówi Ci, że ludzie wokół Ciebie też do niczego się nie nadają

zatrważających wiadomości

głośnych - takich na sto decybeli - nawoływań do tego, co powinnaś i musisz, bo powinnaś i musisz i koniec

obietnic kuszących drogami na skróty

czarnych scenariuszy

i wielu wyrażeń zaczynających się od ja, moje, mnie...

Można od tego stracić głowę. Ba! Można też stracić serce do wszystkiego, co wcześniej uważało się za ważne. Ale jest na to sposób. I czasem, gdy noc ciągnie się bez końca, warto poszukać podpowiedzi w Słowie.  

«Wstań i zejdź do domu garncarza; tam usłyszysz moje słowa». Zstąpiłem więc do domu garncarza, on zaś pracował właśnie przy kole. Jeżeli naczynie, które wyrabiał, uległo zniekształceniu, jak to się zdarza z gliną w ręku garncarza, wyrabiał z niego inne naczynie, jak tylko podobało się garncarzowi. 

Bardzo przemawia do mnie ten obraz - glina w ręku garncarza. Glina miękka lub twarda i oporna, zawsze jednak - cenna. Nie ze względu na to, jakie tworzy naczynie, ale ze względu na to, że... jest gliną! Jeśli naczynie ulega zniekształceniu, to jest to jedynie pewien etap, będący częścią dłuższego procesu. A sam proces... no cóż, obstawiam, że garncarz wie, co robi, a jego dłonie są jednocześnie delikatne i stanowcze, pełne siły, ale i niesamowitej troski.

Cokolwiek się dzieje, to jeszcze nie koniec. To pewien etap. Jesteś w dobrych rękach, nawet jeśli wydaje Ci się, że nie ma już nadziei, bo wykorzystałaś sto jeden pomysłów na to, by coś zmienić. Jesteś w dobrych rękach. On ma sto jeden pomysłów razy nieskończoność. Czym ryzykujesz, próbując jeszcze jeden raz?... :)


Oczarowałaś me serce, siostro ma, oblubienico, 

oczarowałaś me serce

jednym spojrzeniem twych oczu,

jednym paciorkiem twych naszyjników.


Co było na początku? Tak, tak, "na początku Bóg stworzył niebo i ziemię...", ale gdyby nie sięgać tak daleko, można by odnaleźć początki Waszej wspólnej historii. Na początku była Miłość i to taka Miłość, która nie boi się marzyć. Ta Miłość stworzyła: Twoje serce, myśli, uczucia. Miłość, która sobie Ciebie wymarzyła, nauczyła Cię jak mieć wielkie pragnienia. A potem dzień po dniu, rok po roku prowadziła - czasem ku zielonym pastwiskom, a czasem przez pustynie, na których się gubiłaś. Niezmiennie z tym samym pragnieniem bliskości.

Jeśli szukasz sposobu na kryzys, wróć do początku. Pozwól sobie na zachwyt. Od jednej takiej iskry może na nowo zapłonąć serce. I chyba o to właśnie chodzi...

 

Usunąłem twe grzechy jak chmurę

i twoje wykroczenia jak obłok.

Powróć do Mnie, bom cię odkupił.


Czasem trudno uwierzyć, że to takie proste - że On jest pierwszy w wybaczaniu, dawaniu, kochaniu. Wydaje nam się niekiedy, że możemy wrócić za trzy miesiące, jak już się poprawimy, albo za pięćdziesiąt zdrowasiek czy trzy litanie, bo tak od razu to raczej nie można. Nie ma nic za darmo. 

A jednak w tej relacji to On jest pierwszy w wybaczaniu, dawaniu, kochaniu. Mistrz Wszechświata w tym, co dobre. Nie stawia warunków, tylko zdaje się mówić: "Ej, zostaw już to wszystko i chodź do mnie, bo chcę Cię uczyć wybaczania, dawania, kochania. Za darmo". I co Ty na to?


Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja,

bo od Niego pochodzi moja nadzieja.

Modlitwa jest prosta. A jeśli ktoś mówi Ci o niej w sposób, który przypomina instrukcję składania piętrowego łóżka z Ikei, to poszukaj innego kogoś, serio :)

W cytowanym powyżej psalmie 62 są takie słowa: "Przed Nim serca wasze wylejcie!". Mam wrażenie że problem pojawia się wtedy, gdy próbujemy zbudować "tamę selektywną", to znaczy: wylać, owszem, możemy przed Nim to, co pobożne. To co trudne, brzydkie, niezrozumiałe lepiej zostawić dla siebie. No i tak, wtedy to faktycznie nie bardzo działa, a im większe zapory (nawet bardzo pobożne, bo zbudowane ze słów tych najbardziej "skutecznych" i polecanych modlitw), tym większy opór i co za tym idzie, większe zmęczenie.

Wróć do tego, co proste. Do zwykłej rozmowy, bez tematów tabu.

W sumie - kto ma zrozumieć to, co niezrozumiałe, jeśli nie On?...


Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. 

Co widzi człowiek, który dźwiga jakiś duży ciężar? Widzi swoje nogi, z każdym krokiem coraz bardziej zmęczone. Widzi drogę pod swoimi stopami. Czasem, gdy zdobędzie się na większy wysiłek i podniesie głowę, może nawet przez chwilę zobaczyć horyzont. Tylko że to wcale nie o to chodzi. Nie chodzi o to, żeby jakoś to było, żeby przebiedować, żeby jakoś przetrwać. Chodzi o to, by móc spojrzeć w niebo, zachwycić się, zapragnąć czegoś więcej. I nie, nie zawsze mamy do tego siły same z siebie.

"Niewiasto, jesteś wolna od swojej niemocy". To nie są słowa, które ktoś kiedyś wypowiedział, a ktoś inny zapisał. To obietnica dla Ciebie i dla mnie. Słowo żywe i mające moc przemiany serca i życia. Wiem to, bo tego doświadczam (choć równie mocno doświadczam też swojej niemocy :) ). I chociaż z czasem znowu wracam do gapienia się na kamienie pod stopami, tęsknie za chwilami, gdy patrzę w niebo i oddycham pełną piersią. Do tego zostałam stworzona. 

środa, 15 lipca 2020

Ten cud możemy zrobić razem...


Jaś ma tylko 11 miesięcy, a w szpitalu spędził więcej czasu niż niejedna z nas... Jak każdemu maluchowi, nie trzeba mu wiele: wystarczy bliskość mamy i taty, bezpieczny dom, poznawanie świata. Jego małe serduszko potrzebuje jednak  dużo więcej: potrzebuje operacji. 
Ogromne serce jego rodziców to tak wiele... a jednak za mało. Jeśli jednak im pomożemy, może wspólnie uda nam się zrobić ten cud? :)

Zapraszam Was na krótką rozmowę z Anią, mamą Jasia.



Maja: Jest lato, za kilka dni jadę na urlop, myślami wybiegam już do wypoczynku… W głowie pojawiają się też inne plany i marzenia, które w jakiś sposób nadają kierunek moim działaniom. Gdy przeczytałam o Twojej historii, pomyślałam, że u Ciebie pewnie zatrzymała się całą rozpędzona codzienność, a zostało to jedno, najważniejsze marzenie…

Ania: Tak to prawda nasze myśli skupiają się na jednym, na uzbieraniu pieniędzy na ratowanie życia naszego synka. Zbiórka trwa od prawie 2 miesięcy. Od początku jestem bardzo zaangażowana w zbieranie funduszy. Napisałam wiele maili, wiadomości na Facebooku, Instagramie z prośbą o udostępnienie zbiórki lub przekazanie fantów na licytacje. Często niestety odbijałam się od ściany, odpowiedź była odmowna lub nie było jej wcale. To trochę podcinało skrzydła. Ale wtedy wspierali mnie znajomi, rodzina, zapewniali, że pieniądze uda się uzbierać, tylko trzeba działać dalej. Tak też robiłam. Oni zresztą ze swojej strony robili to samo. Każdego dnia ja i znajomi, którzy włączyli się w tą akcję spędzaliśmy po kilka godzin dziennie starając się pozyskać fundusze na operację. Żeby zwiększyć zasięg informacji o zbiórce 3 razy była u nas telewizja, aby nakręcić materiał. Nie było to łatwe aby obnażyć się przed kamerą, ale wiedzieliśmy po co to robimy.

Zbiórka nadal trwa, póki co skupiamy się tylko na niej. Jeśli zakończy się z sukcesem, będziemy myśleć o wyjeździe do Stanów. Gdyby nasz synek nie był chory, nasze życie i tak byłoby skupione wokół niego, tylko w trochę inny, weselszy sposób, mielibyśmy zwyczajne problemy rodzicielskie. My mamy na głowie jeszcze jeden poważny problem i to trochę odciąga nas od codzienności.



M: A kiedy dowiedziałaś się, że te “zwyczajne problemy rodzicielskie” będą musiały zejść na dalszy plan? W czasie ciąży czy już po narodzinach Jasia?

A: O tym, że coś jest nie tak z sercem dziecka dowiedziałam się już w 12 tygodniu ciąży. Wówczas nie można było podać konkretów. Na dokładną diagnozę musieliśmy zaczekać aż 8 tygodni. To były bardzo długie i ciężkie dni. Nie było chwili żebym nie myślała o tym co się okaże, wymyślając różne scenariusze ale przede wszystkim bardzo obawiając się tego co nas czeka. Płakałam codziennie, zastanawiając się dlaczego właśnie mnie i moje nienarodzone dziecko to spotkało. To była moja pierwsza i w planach ostatnia ciąża, więc tym bardziej czułam się bardzo doświadczona przez los.

W 20 tygodniu podano nam diagnozę, skorygowane przełożenie pni tętniczych. Lekarka wyjaśniła, na czym polega ta wada, że ma dobre rokowanie i że być może synek nie będzie wymagał operacji przez wiele lat. To był najbardziej optymistyczny scenariusz i razem z Mężem bardzo się jego trzymaliśmy. Trochę odetchnęliśmy, zaczęliśmy bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość i wyczekiwać naszego malucha.

Niestety zaraz po urodzeniu, w pierwszym badaniu echo zdiagnozowano dodatkowo anomalię Ebsteina czyli niedomykalność zastawki trójdzielnej. Dopiero po kilku miesiącach dowiedziałam się, że to znacznie pogarsza rokowanie i że na pewno w którymś momencie jego serduszko nie będzie mogło bić. To był kolejny cios, bo przecież miało być dobrze. W szpitalu gdzie się leczymy nie operują dzieci z taką złożoną wadą. Zaczęłam więc informacji czy coś da się zrobić szukać na własną rękę. Na jednej grupie na facebooku odezwała się do mnie Mama chłopca z tą samą wadą, którą ma Jaś. Powiedziała, że on jest już po dwóch operacjach w Bostonie i że to jest jedyna droga żeby uratować serduszko. Przystąpiłam więc do działania. Sprawdziłam wszystkie informację, napisałam do kliniki w Bostonie i otrzymaliśmy odpowiedź, że nasz syn jest dobry kandydatem do operacji. Wiedziałam więc, że taką drogę należy obrać.

M: Domyślam się, że zorganizowanie wyjazdu i leczenia pochłania teraz większość Waszego czasu i energii… Czy to mocno wpływa na Waszą domową rzeczywistość?

A: Poza zbiórką nasza codzienność jest taka jak w innych domach. Bawimy się z Jasiem, wychodzimy na spacer, oczywiście przewijamy i usypiamy. Dzięki temu, że Jaś jest bardzo wesołym i uśmiechniętym dzieckiem, daje nam na co dzień choć na chwilę zapomnieć o naszych problemach, o tym, że jest chory. Rozwija się prawidłowo, właśnie mając 11 miesięcy wstaje na nóżki i stawia pierwsze kroczki. Dużo rzeczy go cieszy i dzięki temu my też odkrywamy życie na nowo.



Pobyt w szpitalu to był bardzo ciężki czas i staram się go wymazać z pamięci. Pomogła świadomość, że byliśmy w dobrych, profesjonalnych rękach. Niestety czeka nas to po raz kolejny. Mam chociaż nadzieję, że jeśli chodzi o operację będzie to ostatni raz.

M: Mówisz o szpitalu i sama też jesteś lekarzem, Wybrałaś zawód, w którym stajesz do walki z chorobą, ramię w ramię z pacjentem i jego rodziną. Czy studia i doświadczenie medyczne pomaga Ci w walce o zdrowie Jasia?

A: Bycie lekarzem z jednej strony pomaga w takiej sytuacji a z drugiej przeszkadza. Na pewno jest mi łatwiej zrozumieć co mówią do mnie specjaliści, co nas czeka. Dzięki temu, że mam wiedzę medyczną szukałam sama informacji na temat wady Jasia, drążyłam temat. Z  drugiej strony ta pełna świadomość jest też utrudnieniem. Wiem, że w medycynie nie wszystko się udaje, nie każda operacja kończy się sukcesem. Obserwowanie Jasia po operacji z pełną świadomością, jakie leki dostaje i co się z nim dzieje było bardzo trudne. Będąc lekarzem wierzę  w medycynę i lekarzy, i wiem, że nie zdałabym się na los w kwestii zdrowia mojego synka.

M: Z chorobą zmaga się Jaś, ale też w pewnym sensie cała Wasza rodzina. Jak to na Was wpływa? Czy coś Cię zaskoczyło, też pozytywnie?

To faktycznie trudny czas dla nas wszystkich. W domu jest więcej nerwowości, napięcia. Ale wspieramy się bo mamy ten sam cel do osiągnięcia i to nas trzyma razem. Jest to na pewno sprawdzian dla naszej rodziny. Wspólnie się cieszymy, gdy pieniędzy na liczniku przybywa, wspólnie też wymyślamy co jeszcze zrobić. Mam nadzieję, że w dłuższej perspektywie złączy to nas bardziej a nie rozdzieli.

M: A jak wygląda wsparcie ze strony innych osób? Pytam, bo wydaje mi się, że kiedy widzimy czyjeś nieszczęście, czasem nie wiemy, jak się zachować. Pojawiają się dobre rady, czasem ktoś zapewnia, że “wszystko będzie dobrze”. Może chciałabyś podzielić się tym, co jest ważne dla mamy, zmagającej się z chorobą dziecka? Co jest potrzebne w takim doświadczeniu? Czego Ci brakuje i jak inni mogą pomagać w tej sytuacji?



A: Mnie drażniły komentarze, że wszystko będzie dobrze. Przecież nikt tego nie może wiedzieć. Bardziej potrzebne mi były słowa wsparcia, poczucie że ktoś będzie pomagał i że mogę na niego liczyć. Warto też nie zadawać za dużo pytań, pozwolić Mamie która ma problem, aby mówiła tyle ile chce, nie starać się za wszelką cenę wypytać ją o wszystko. Ważne żeby czuła, że zawsze może się do kogoś zwrócić w potrzebie.
W trakcie zbiórki ważne były dla mnie oznaki, że znajomi wspierają zbiórkę, że udostępniają, że widać ich zaangażowanie. Wspaniałe było też to, gdy ludzie sami oferowali swoją pomoc, znajomi i nieznajomi. To bardzo trudne, gdy bliskich znajomych trzeba prosić o wsparcie. Bo przecież wydaje mi się to oczywiste, że potrzebujemy pomocy i każdy powinien ją zaoferować sam jeśli ma taką chęć.
Brakowało mi natomiast wsparcia w szpitalu po urodzeniu Jasia, gdy byliśmy rozdzieleni, bo on przebywał na obserwacji na Intensywnej Terapii. Ja w tym czasie zmagałam się z odciąganiem pokarmu laktatorem, byłam zmęczona bo robiłam to co 3 godziny, również w nocy, jednocześnie chodząc do Jasia żeby go nakarmić butelką i przewinąć. To był dla mnie trudny czas psychicznie a wsparcia ze strony psychologa nie miałam. Wówczas w szpitalu bardzo by mi to pomogło. Każda kobieta po urodzeniu dziecka ma huśtawkę hormonalną, czasem dziwnie i nadmiernie reaguje, jest bardziej wrażliwa i płaczliwa. Dla mnie z powodu rozłąki z nowonarodzonym dzieckiem było to jeszcze trudniejsze.

M: Aniu, bardzo Ci dziękuję za naszą rozmowę i podzielenie się sobą, tym co przeżywasz. W Twoim imieniu chciałabym poprosić wszystkich czytających te słowa, o wsparcie dla Jasia i jego rodziny.

Jeśli możecie, udostępnijcie stronę, na której przeprowadzana jest zbiórka: https://www.siepomaga.pl/uratuj-serce-jasia
Jeśli macie taką możliwość, proszę Was również o wpłaty, również te najmniejsze (liczba wpłat wpływa na pozycjonowanie strony ze zbiórką i jej widoczność - to ważne).

Zapraszam do dołączenia do grupy z licytacjami dla Jasia - można wylicytować m.in. komplet moich książek :) klik :)

Założyłam również skarbonkę: 
https://www.siepomaga.pl/chrzescijanskamama
Każdy, kto wpłaci choćby najmniejszą sumę, otrzyma (po kontakcie mailowym) zestaw trzech plakatów do samodzielnego wydruku (pliki graficzne, możliwość wydruku w formacie A4).



Bardzo Wam dziękuję za każdy okruch dobra :)

czwartek, 7 maja 2020

Będę prawdziwą kobietą

Podobno prawdziwy mężczyzna powinien spłodzić syna, zasadzić drzewo i zbudować dom. A prawdziwa kobieta? Co powinna zrobić, by dowieść, że zasługuje na to miano?

Nikt nie powiedział nam tego wprost, a przynajmniej nie potrafię sobie tego przypomnieć. Nie dostałam na osiemnaste urodziny książki w stylu "Instrukcja obsługi kobiecości" albo "Kobieta idealna: zasady i reguły". Nie było też takiego przedmiotu na lekcjach. A jednak w jakiś dziwny sposób w moim krwiobiegu zaczęły kiedyś krążyć przeróżne "powinnam", nieodłącznie związane z porównywaniem się. Zadomowiły się we mnie. Poznały mnie od środka i nauczyły się idealnie naśladować głos moich tęsknot i pragnień, udając jednocześnie, że są prawdą o mnie i mojej kobiecości.

Sączyły we mnie po cichu...
... będziesz prawdziwą kobietą gdy będziesz się zawsze uśmiechać
... będziesz prawdziwą kobietą gdy nigdy nie będziesz narzekać
... będziesz prawdziwą kobietą gdy pokażesz światu swoją pewność siebie
... będziesz prawdziwą kobietą gdy nie utracisz przy tym skromności
... będziesz prawdziwą kobietą gdy wyjdziesz za mąż
... będziesz prawdziwą kobietą gdy będziesz miała dłuższy staż małżeński
... będziesz prawdziwą kobietą gdy urodzisz dziecko
... będziesz prawdziwą kobietą gdy urodzisz więcej dzieci
... będziesz prawdziwą kobietą gdy zawsze będziesz zadbana i elegancka
... będziesz prawdziwą kobietą gdy pokażesz, że umiesz dawać sobie radę ze wszystkim...

Będziesz prawdziwą kobietą... no właśnie - kiedy?
Co jeszcze musisz zrobić?
Czyje są te wymagania, które w sobie słyszysz? Bo wiesz, nawet jeśli mówi je do Ciebie Twój wewnętrzny głos, to one niekoniecznie są Twoje. I niekoniecznie są Boże...

Bóg, który stworzył Ciebie i mnie kobietą... stworzył Ciebie i mnie kobietą. To już się dokonało. To dar, który jest do odkrywania dziś, teraz, w tym co się dzieje w Tobie i wokół Ciebie. Aby to robić, nie musisz czekać do czasu gdy już wystawisz sobie bardzo dobrą ocenę z zachowania, wyglądu i pobożności...

Kobiety w Biblii to zarówno "dająca życie" - Ewa, jak i przez długi czas bezdzietna Elżbieta. To królowa Estera, ale i żyjąca w ciszy i skromności prorokini Anna. To bogactwo pokazuje nie tylko różne możliwości wyboru życiowych dróg i zaangażowań, ale również to, co kryje się w każdej z nas (w jednej z książek pisał o tym świetnie o. Anselm Grun, polecam - "Królowa i dzika kobieta"). Goniąc za tym, co powinnaś zrobić, możesz łatwo przegapić to, co masz teraz. A nawet jeśli wydaje Ci się, że nosisz w sobie sprzeczności, których nie potrafić zrozumieć - kto powiedział, że to w czymś przeszkadza?
Wszystko, co masz, jest bogactwem.
Wszystko jest darem.
Jesteś kobietą, dziełem Bożej miłości.
Jego głos z czułością wypowiada Twoje imię, właśnie teraz. 
Może jedyne, co powinnaś zrobić, to posłuchać?...


piątek, 3 kwietnia 2020

Niecodziennik w czasach zarazy (3)

Z roku osiemdziesiątego dziewiątego (poprzedniego stulecia) pamiętam wybory - ale tylko tyle, że było wtedy zimno. Pamiętam też kolejki, wszechobecne i wpisane w codzienny krajobraz jako coś zupełnie normalnego. Za to zapach ciepłego chleba i smak jego chrupiącej skórki, gdy już odstało się swoje w kolejce - ech, to było coś...

foto: http://extraswiecie.pl/wiadomosc/swieta-spod-lady-jak-wygladaly-bozonarodzeniowe-zakupy-w-prl-u


Dzisiaj też stałam w kolejce. Stałam w kolejce trzy razy, niezłomnie ;) i wytrwale poszukując w różnych sklepach produktu, który stał się obiektem pożądania wielu gospodyń domowych w ostatnim czasie - mąki żytniej. Stałam cierpliwie, bo czasu mam ostatnio bardzo dużo. Pomyślałam jednak, że nawet stać w kolejce można w różny sposób.

Sposób numer jeden, czyli na bomisia. Bo mi się należy - wejście do sklepu już i teraz. Bo pani tu nie stała. Bo ktoś sobie wymyślił i ja teraz muszę marznąć. I w ogóle - panie kochany, widział pan kiedyś jakiegoś wirusa? No widział pan? Bo ja nie.

[Swoją drogą, mimo 60 godzin mikrobiologii na studiach, ja też nie. Widziałam za to bakterie, sama je wybarwiałam i są piękne! A to, że podpaliłam sobie włosy, próbując wyżarzyć ezę*, pominę
milczeniem...]

Sposób numer dwa, czyli na przeczekanie lub dzięcioła. Dlaczego dzięcioła? Ano dlatego, że zwolennicy tego sposobu w dość charakterystyczny sposób pochylają szyję, próbując w oślepiającym niekiedy wiosennym słońcu dojrzeć wszystkie szczegóły kolejnej słitfoci wrzuconej właśnie na fejsa.

Sposób numer trzy, czyli na kontemplację. Bo można w tej kolejce mimo wszystko spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa i dalej niż w ekran telefonu. Można rozejrzeć się wokół. Można spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Można temu spojrzeniu pozwolić być modlitwą.

Zastanowiło mnie dzisiaj to, co zobaczyłam - zamknięte centra handlowe. Odzieżowe sieciówki, jeszcze nie tak dawno kuszące wyprzedażami i krzyczące w każdy możliwy sposób: MUSISZ to mieć, dzisiaj jakby spokorniały. W ciemnych szybach witryn widzę już nie najnowsze stylizacje i korzystne ceny, ale swoje odbicie. Patrzę sobie prosto w oczy. Dociera do mnie jeszcze mocniej: nie potrzebuję kolejnej pary spodni. Nie potrzebuję szałowej sukienki. Potrzebuję... mąki żytniej, żeby upiec chleb, który lubi moja rodzina. I który ja lubię piec, którego zapach wypełnia cały dom.
To takie proste.

Zobaczyłam dziś dużo więcej. Zobaczyłam ludzi - tych w kolejce i w pracy. Dziękuję Ci, nieznajoma pani kasjerko, która zapakowałaś moje zakupy w dodatkową siatkę, bo zrobiłam shake'a z ogórków kiszonych, czego skutkiem była mała awaria... no wyobraźcie sobie :) Dziękuję Ci, panie ochroniarzu, który wypuściłeś mnie bocznym wyjściem z kolejnego sklepu, gdzie nie dostałam mąki, dzięki czemu nie musiałam stać w kolejce. To takie drobne gesty, ale doceniam je podwójnie. Dostrzegam. Doceniam.

Nie zmienię rzeczywistości, która w tym momencie jest właśnie taka, a nie inna. Ale mogę zmieniać moje spojrzenie. I to już coś, To już dużo.

*Eza to taki wihajster, którego używa się do przenoszenia próbki pobranej z kolonii mikrobiologicznej. Między kolejnymi użyciami, trzeba ją umieścić nad płomieniem palnika. Czasami nad palnikiem znajduje się jeszcze coś innego i wtedy... no. Mam barwne wspomnienia. I te barwy dotyczą nie tylko barwienia metodą Grama ;)

środa, 1 kwietnia 2020

Niecodziennik w czasach zarazy (2)

Dzień dwudziesty pierwszy.

Nauczanie zdalne jest już trochę bardziej oswojone - na tyle, że zaczynamy dostrzegać pewne zalety. Po pierwsze, w tej sytuacji widać, że najważniejszą umiejętnością, jaką powinny trenować dzieci, jest czytanie ze zrozumieniem. Dotyczy to zresztą nie tylko tekstów, ale również tabeli i wykresów. No i oczywiście poleceń w dzienniku elektronicznym (choć to ostatnie dotyczy nie tylko dzieci, ale i mamy).

Po drugie,  widać że fajnie byłoby zmienić myślenie wyrażające się w słowach: "ale tego nie było na lekcji" (więc w domyśle: nie trzeba się tego uczyć) na "ale to ciekawe!". Staramy się więc jak możemy, wykorzystując youtuby do nauki historii, wyjście do ogrodu na powtórkę z biologii i gotowanie jako formę lekcji angielskiego.

I tak oto mija nam dzień dwudziesty pierwszy...

... a także dwadzieścia różnie przespanych nocy. Nasiliła się dolegliwość, która towarzyszy mi od wielu lat - caruselioris chronica, czyli karuzelioza. Na czym polega? Przyłożenie głowy do poduszki i zamknięcie oczu powoduje u mnie przesunięcie włącznika z off na on. I rusza karuzela myśli wszelakich. Bombardują mnie pomysły na dzień jutrzejszy i gonią widma przeszłości. Zastanawiam się, o czym zapomniała, co przeoczyłam i czego nie dopilnowałam. Myślę o tym, jaki skutek przyniesie wszystko to, na co niestety nie mam wpływu (niestety - bo ja przecież urządziłabym to, jak reklamie Ikei, najlepiej na świecie). Ostatecznie też, wraz z upływem czasu, coraz intensywniej myślę nad tym, co mam zrobić, żeby przestać myśleć i w końcu zasnąć.
A to wszystko w powtarzający się rytm: co to będzie. Co. To. Będzie. Co-to-bę-dzie...

Po jakimś czasie przychodzi do mnie taka myśl, że noc to też dobry czas na spotkanie. Że jestem trochę jak Nikodem - albo przynajmniej mogę być jak on. Może jedynym lekarstwem na karuzeliozę, jedynym sposobem, by nie dać się porwać w wir jałowych rozmyślań, jest pytanie, które rozpoczyna się od: "Rabbi...".
I może nawet nieważne o co się pyta, ale do kogo się to pytanie adresuje.
Nieważne, jak poprawnie dobiera się słowa, ale co słyszy się w odpowiedzi. I czy chce się ją usłyszeć.

grafika: https://i.pinimg.com/originals/7f/84/51/7f845100f613e977fe1ed25304ba5d9d.jpg

sobota, 28 marca 2020

Niecodziennik w czasach zarazy (1)

Na jednej ze stron internetowych zobaczyłam ostatnio zachętę do tego, by pisać dziennik. Kto wie, może to faktycznie dobry pomysł?

Dzień siedemnasty.

Pogoda sprzyjała kopaniu piłki w ogrodzie (co bardziej odważni kopali też grządki). Dzieci wybiegane, brudne i szczęśliwe. Po myciu rąk (trzydzieści sekund ofkors) i zjedzeniu jakichś trzystu pięćdziesięciu rogalików z dżemem, co to miały być na niedzielę, usłyszałam - ofkors - że nudzi się. Przewidziałam tę okoliczność, ha! Taka jestem cwana bestia. Dziesięć lat doświadczenia na stanowisku: "mama" robi swoje. Zadowolona z siebie wyciągnęłam cekiny, szpilki dekoracyjne i styropianowe jajka. Jajka po chwili okazały się być zbyt okrągłe jak na ozdoby wielkanocne, ale zgodnym głosem stwierdziliśmy, że kule też są wielce okej i że możemy robić bombki. Może w tym roku to my jako pierwsi zaśpiewamy "Last Christmas"?

"Mam piłkę! - z entuzjazmem stwierdził mój syn, kopiąc styropianową bombkę po dywanie. A ja po raz kolejny przekonałam się, że kwarantanna wpływa na kreatywność.

Jedna z wielu przezacnych grafik, które powstały ostatnio dzięki tejże kreatywności, przyciągnęła moją uwagę takim bardzo życiowym hasłem:

Pamiętacie te urocze różnice, które tak was kręciły na początku związku? Po 2 dniach kwarantanny Policja nazywa je "motywem"...

Wiem coś o tym. Chociaż każdy nasz dzień sponsoruje literka W jak Wdzięczność, zdarza się też F jak Frustracja czy Z jak Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Żeby więc nie zwariować, staram się czasami uciekać... uciekać nie tylko od tego, co mi ciąży, ale przede wszystkim uciekać do - do siebie.

Niekiedy udaje się to tylko na chwilę. Niekiedy uciekam, a rzeczywistość nie tylko mnie goni, ale wręcz wyprzedza - jak wczoraj, gdy chciałam się pomodlić, wyciszyć, wiecie - pobożnie westchnąć do Nieba. I prawie się to udało  (Już był w ogródku, już witał się z gąską.) Zamknęłam oczy, rozkoszując się dziesięcioma sekundami ciszy. I wtedy usłyszałam dochodzące z drugiego pokoju:
"Muuuuuuu! Muuuuu! Jestem krową!"

Nie wiem, w co się bawili.
Wiem za to, że o mało nie zakrztusiłam się ze śmiechu.
Wiem też jeszcze jedno - Bóg, którego dzięki Jezusowi możemy nazywać Ojcem, patrzy z równie wielką czułością na pobożne westchnięcia i wybuchy śmiechu. Do tych drugich być może się przyłącza. I może bardziej od litanii czy automatycznie recytowanych zdrowasiek woli te chwile, kiedy mówię, próbując przekrzyczeć kipiącą hałasem codzienność:

"Strasznie tu głośno, więc nie będę dużo mówić. Możesz po prostu dziś ze mną posiedzieć?"

P.S. Złota rada nie tylko na czas epidemii: jeśli uda Wam się zdobyć maseczkę chirurgiczną, nie próbujcie sterylizować jej w mikrofali... Przetestowaliśmy to dla Was ;)



środa, 19 lutego 2020

Jeden problem, dwa rozwiązania.

W Pierwszej Księdze Samuela są takie dwie sceny, które mówią więcej o mnie niż o historii Izraela.
Pierwsza z nich to chwila, w której poznajemy Annę, modlącą się w świątyni. Anna nie wierzy, że jest prawdziwą kobietą. Wprawdzie jej mąż, Elkana , kocha ją i wspiera, jednak inne kobiety uprzykrzają jej życie. One mają dzieci, Anna ich nie posiada. W tamtym czasie w Izraelu niepłodność była uznawana za przekleństwo lub jakiś rodzaj kary za grzechy. Choć dzisiaj nikt tego w ten sposób nie określa, nie oznacza to, że jest ona mniejszym ciężarem...



Znam to dobrze z własnego życia. Moja droga do macierzyństwa nie była prosta. Wiem, jak dłuży się oczekiwanie, gdy bardzo pragnie się dziecka. W niesamowity sposób widać wtedy wszędzie wokół kobiety w ciąży i z wózkami. To taki czas, kiedy nadzieja i zniechęcenie przeplatają się ze sobą nieustannie. Czasem nie można myśleć o niczym innym. Znam to dobrze. 

Myślę jednak, że nie tylko przyszli rodzice doświadczają trudności, frustracji czy konieczności mierzenia się z trudnymi pytaniami.. Każde wielkie, ale niespełnione pragnienie, może stać się osią, wokół której zacznie obracać się nasz cały świat, szalenie, nieustannie, czasem niemal jak w obsesji.

Co w takiej sytuacji robi Anna? Wylewa swoją duszę przed Bogiem. Nie wiem, w jaki sposób. Nie wiem, jakimi słowami oddaje to, co się w niej dzieje. Płacze przy tym, jest więc pewnie szczera, zdesperowana, nie mająca nic do stracenia.

Kilka rozdziałów później czytamy znowu o sytuacji braku. Starszyzna Izraela przychodzi do Samuela z żądaniem (bo trudno nazwać to prośbą) ustanowienia króla. Jego osoba ma być lekarstwem na wszystkie bolączki ludu. Mogę podejrzewać, że ta decyzja jest efektem odczuwania jakiegoś dotkliwego niedostatku. Co jednak robią Izraelici? Nie, nie wylewają duszy przed Bogiem. Zamiast tego przychodzą do Niego z konkretnym rozwiązaniem. Brzmi dobrze? Chociaż cenię sobie zaradność życiową, w tym przypadku Izraelici strzelają jak kulą w płot...

Samuel w imieniu Pana mówi im, jak będzie to wyglądać - król zabierze im córki i synów na służbę, zabierze ich winnice i plony, nałoży dziesięcinę. Izraelici nie dają sobie tego jednak wytłumaczyć, niecierpliwią się i chcą rozwiązania już, teraz.
TERAZ.

W ich oczach to Bóg jest 
tym który zabiera
tym który nie daje tego, czego potrzebują
tym, który nie potrafi się o nich zatroszczyć
tym, który nie chce ich szczęścia.

Przed takim Bogiem nie wylewa się duszy. Z takim Bogiem się negocjuje. On jest potrzebny wtedy, gdy trzeba wygrać jakąś bitwę. Taki Bóg to tyran, nie ojciec…

Nie chodzi jednak wcale o to, że mamy jak sierotki stać i płakać, a nie działać. Żadne rozwiązanie nie spadnie nam z nieba. Nasze działanie jest konieczne, ma nas jednak prowadzić w dobrym kierunku, Bożym kierunku.

Jeden problem, dwa rozwiązania. W życiu wybieramy różnie. Ba! Można wybrać tak, jak Izraelici i przez długi czas mieć wrażenie, że wszystko gra, że utargowaliśmy z Panem Bogiem najlepszą możliwą opcję. Odrzucając Jego troskę, niekoniecznie doświadczymy od razu jakichś negatywnych owoców tego wyboru. Po ludzku może nam się wieść całkiem dobrze, tak jak działo się to w przypadku Izraela.

Jeden problem, dwa rozwiązania. Tylko w jednym przypadku traktuje się Boga tak, jakby faktycznie miał serce, czuł, kochał. Tylko w jednym zakłada się, że On żyje i że On, Wszechtajemnica, jest też wszechmocny. W drugim szuka się bożka albo... siebie, tylko siebie. 
I zgodnie ze słowami Jezusa - kto szuka, znajduje. Znajduje to, czego naprawdę szukał.

Elkana zbliżył się do swojej żony, Anny, a Pan wspomniał na nią. Anna poczęła i po upływie dni urodziła syna, i nazwała go imieniem Samuel, ponieważ mówiła: "Uprosiłam go u Pana" (1 Sm 1, 20)


piątek, 3 stycznia 2020

Panna Desperacja

Przywiózł mi jeden z moich ulubionych kubków i kilka torebek herbaty z pudełka, które przygotowywałam na jedno z naszych gdyńskich spotkań kobiet. Naklejałam wtedy na etykiety różne kobiece cytaty. Tym razem jeden z nich trafił do mnie. Kiedy siedziałam na szpitalnym łóżku, w białej pościeli, gapiąc się na biały sufit, mój wzrok padł na słowa: "Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!" (Łk 8, 48).

To nie było nasze pierwsze spotkanie. Było to jednak spotkanie ważne. Spotkanie osób, które znają taki stan, kiedy nie ma się nic do stracenia. Spotkanie dwóch kobiet, które jeśli nie jako drugie, to jako trzecie, czwarte lub dziesiąte imię mogłyby wpisać Desperacja. Panna Desperacja.

Kobieta cierpiąca na krwotok. To do niej Jezus wypowiedział słowa, które wciąż chcę słyszeć.
To ona daje mi nadzieję.
Bo ta nadzieja jest - dla każdej z nas.
Dla tej, której drogi tylko przypadkowo przetną się z Jego drogami, nawet jeśli się jednocześnie poKRZYŻują.
Dla tej, która w kościele staje zawsze z tyłu i nie ma śmiałości wejść dalej.
Dla tej, która przerobiła już wszystko życiowe scenariusze i pomysły na coś nowego i lepszego, od A do Z, od początku do końca, od boku do boku i w poprzek. I nic.

I dla tej, której wydaje się, że Bóg odwrócił się od niej plecami.
Nawet jeśli tak jest, to tak nie jest. Bo w tym dotknięciu frędzli płaszcza, w tym spotkaniu na drodze, wśród tłumu, więcej jest prawdziwej bliskości niż w całym oceanie instagrama i facebooka.
Nawet jeśli On odwrócił się od niej plecami.
Nawet jeśli odwróciła się ona.

Do tego cudu trzeba tylko odrobiny wiary.
My, desperatki, nie mamy czasem niczego innego.


piątek, 13 grudnia 2019

Jak zepsuć sobie święta. Level expert ;)

Sposobów na zmarnowanie Adwentu i zepsucie sobie świąt jest sporo. 
Można na przykład śpiewać “All I want for Christmas” i zapomnieć, że “Archanioł Boży Gabriel” został posłany do Panny Maryi. Można być ciągle jeszcze wczoraj albo już jutro i  codziennie odliczać kolejne dni tylko po to, by w końcu z rozczarowaniem stwierdzić, że święta, święta i po świętach. Można też przeżywać kolejno: Międzynarodowy Dzień Szorowania Podłóg, Ogólnopolskie Zawody w Myciu Okien na czas albo Światowy Dzień Gotowania Kapusty Kiszonej.

Jeśli jednak wypróbowałyście już te sposoby i szukacie nowych, podpowiem Wam dzisiaj co najmniej trzy kolejne. Trzy zupełnie świeże, nowiutkie i gotowe do wypróbowania sposoby na to, by zepsuć sobie święta.



1. Dostrzegaj to, co dzieli.

Dla mnie nadchodzące święta to Boże Narodzenie. Dla niektórych: Gwiazdka, “święta” albo po prostu kilka dni wolnego przed Sylwestrem. Ja potrafię zobaczyć w tym wszystkim to, co najważniejsze - duchową stronę świąt. Inni tego nie potrafią. To pewnie stąd te tłumy w centrach handlowych (ja wpadłam tam oczywiście tylko dziś, tylko po najważniejsze zakupy, nie to co inni, którzy pewnie codziennie włóczą się po sklepach). Ciekawe ilu z nich pójdzie na roraty? Albo chociaż do kościoła na święta? Ech, świat zmierza w złym kierunku.

Jeśli chcesz zepsuć sobie święta, zagraj w fascynującą grę, którą być może znasz z dzieciństwa. Znajdź dziesięć, sto, tysiąc różnic między dwoma obrazkami - tym, który przedstawia Twój ideał przeżywającego Adwent  katolika, a tym, na którym zobaczysz kogoś z tak zwanej “reszty świata”. Za żadne skarby nie myśl o tym, że Twoje przeżywanie świąt też nie zawsze było/jest takie, jakiego chciałby Jezus. Pamiętaj też, że na Twoją życzliwość nie zasługują Ci, którzy bratają się z “podrabianym” Mikołajem albo życzą Ci “magicznych Świąt”, tak jakby to magia była wtedy ważna. Pokaż jak daleko im do prawdziwego świętowania.

2. Słuchaj tego, co mówisz

Nie tego, co mówią inni. I nie tego, co chcieliby delikatnie powiedzieć między wierszami, bo nie potrafią wyrazić czegoś wprost. Pamiętaj, że liczy się to, co chcesz usłyszeć, a nie to, co faktycznie mówią inni. Jeśli ciotka skomplementuje sukienkę, którą kupiłaś ostatnio, by ukryć dodatkowe kilogramy, pamiętaj że prawdopodobnie widzi że przytyłaś i chce dać Ci to odczuć. Gdy znajomy będzie mówił o tym, jak jest u niego na Wigilii (że grzybowa, a nie barszcz, lub odwrotnie), zwróć uwagę na to, że pewnie patrzy na Ciebie z góry. Zresztą dajcie spokój, kto by jadł grzybową na święta (albo barszcz)... ?!
Domyślaj się, dopowiadaj, utwierdzaj się w przekonaniu, że zawsze to, co słyszysz, jest tym, co chciał powiedzieć Twój rozmówca. Pamiętaj że to nie jest tak, że się czepiasz albo doszukujesz złych intencji. Po prostu znasz życie i nie jesteś naiwna.

3. Bądź nieomylna

Nie zapomnij że są tylko dwie opcje - to będą albo najlepsze, albo najgorsze święta w Twoim życiu. Dlatego już zawczasu przygotuj dla siebie złoty medal lub etykietę z napisem najgorsza kobieta/żona/matka/gospodyni we Wszechświecie. Masz do wyboru jedną albo drugą opcję, kompromisy są dla cieniasów.  Postaw sobie poprzeczkę na odpowiedniej wysokości, bo co - nie dasz rady?

Pamiętaj, że obrus musi być śnieżnobiały, a zdjęcie na insta magiczne i niepowtarzalne. Potraw ma być dwanaście, ani mniej, ani więcej. Ty wiesz, jak ma wyglądać ten wieczór i na pewno wszystko zaplanowałaś najlepiej. Najlepiej nie śpiewajcie kolęd, bo sąsiedzi mogą usłyszeć, jak wujek Stefek śpiewa “rondel z głowy zdjęła”.  Nie jedzcie też pierniczków, przecież nie po to zarywałaś trzy noce, robiąc najlepszy lukier królewski ever, żeby to teraz zniszczyli, łakomczuchy jedne. Pierniczki na paterze wyglądają idealnie, o może to serduszko obrócisz jeszcze o 30 stopni w lewo. W drugie lewo. To znaczy w prawo. I pamiętaj, jeśli wydarzy się katastrofa, taka jak plama z barszczu (albo z grzybowej), to na pewno wszyscy to zauważą. Będą myśleć i mówić tylko o tym, a Ty… masz już tę etykietkę, o której pisałam?

Święta można zepsuć sobie na jeszcze milion innych sposobów. 
Wiem, bo czasem mi się to udawało (choć wiecie, nawet "popsute święta" udaje się Panu Bogu naprawić :) ). I ja też irytuję się, słysząc o “magii Świąt” albo stojąc w korku w pobliżu centrum handlowego. Z dużą przyjemnością słucham jednak świątecznych piosenek. Chociaż sączą się ze sklepowych głośników już od połowy listopada, jakoś nie umiem się nimi znudzić. 
Jedną z piosenek, którą ostatnio nucę najczęściej jest ta:
“Do you hear what I hear”. 

To piękna opowieść. Wiatr szepce do małej owieczki: czy widzisz to, co ja widzę - wielką gwiazdę na niebie? Owieczka z kolei pyta pasterza: czy słyszysz to, co ja słyszę - unoszącą się ponad koronami drzew pieśń? Pastuszek zaś mówi do króla: czy wiesz to, co ja wiem? 
I opowiada o Dzieciątku, które drży z zimna...



To duża sztuka: zobaczyć to, co widzi ktoś inny. Bez swoich okularów, bez schematów, którymi tłumaczymy to, co niewygodne. I bez “ja wiem najlepiej”. 
To duża sztuka: usłyszeć to, co słyszy ktoś inny. Usłyszeć słowa, a nie ich interpretację. Odczytać w nich to, czym druga osoba się dzieli. I nie słuchać tak, by odpowiedzieć od razu: “A ja… A mi… A moje…”
To duża sztuka: mieć w sobie nie tylko odpowiedzi, ale i pytania. Przyznać, że czegoś nie wiem, nie potrafię, nie rozumiem. Przyjąć to, co nowe i zaskakujące.

Może usłyszysz te proste pytania w Twojej świątecznej opowieści, która już teraz pisze się w Twojej codzienności? Może uda Ci się poszukać na nie odpowiedzi? Bo wiesz, to tylko zwykła piosenka… ale co by się stało, gdyby to sam Jezus zapytał:
“Czy widzisz to, co ja widzę?
Słyszysz to, co ja słyszę? 
Wiesz to, co ja wiem?”.

Pozwoliłabyś Mu dojść do głosu?

czwartek, 28 listopada 2019

Taki cud, że skarpetki ratują świat.

Pamiętam, jak bardzo mnie to poruszyło. Czytałam wiele listów do Mikołaja, ten jednak był szczególny. Kilkuletni chłopiec prosił w nim o słodycze i ciepłe skarpetki. Nie o klocki Lego, gry komputerowe, tableta, ale o skarpetki. Taka skromna prośba nie wpadłoby chyba do głowy nikomu, kto nosi dobre zimowe buty i śpi pod wystarczająco ciepłą kołdrą w domu, w którym nie brakuje pieniędzy na opał...

Pomyślałam wtedy, że choć wokół słyszę nieustannie o "magii Świąt", to ode mnie zależą świąteczne cuda i to tak zwyczajne, jak skarpetki, które mogą uratować świat jakiegoś nieznanego dziecka. Bo będzie mu ciepło. Bo ktoś się o nie zatroszczy.




Nieco ponad dwa tysiące lat temu świat powitał - dość chłodno raczej - również pewne nieznane Dziecko. A my, choć składamy często podniosłe deklaracji i polerujemy ten dodatkowy talerz, który stawiamy dla niespodziewanego gościa w czasie wigilijnej wieczerzy, nie mamy lepszej okazji do tego, by się o nie zatroszczyć, niż ta.

Dla Niego nie było miejsca w Betlejem w żadnej gospodzie. Magia Świąt polega na tym, że to miejsce może się znaleźć w naszej rodzinie. Nie tylko dlatego, że powiemy: "Oooo, gdybym TO JA miała wtedy możliwość przyjęcia Maryi i Józefa do swojego domu, śpiewalibyśmy dzisiaj kolędy innej treści". Możemy przecież przygarnąć dziecko - to konkretne, z równie konkretnymi marzeniami, na przykład o ciepłych skarpetkach. To jak zaproszenie go do siebie, swojej rodziny i swojego serca.

Piszę o tym, bo już za kilka dni większość z nas w takiej czy innej formie rozpocznie swoje adwentowe przygotowania. Jak co roku, wiele inspiracji dotyczących duchowego przeżycia tego czasu znajdziemy w internecie. Nie będzie to pewnie szczególne odkrywcza myśl, ale wraca ona do mnie uparcie od kilku dni - w adwentowym czuwaniu potrzebna jest równowaga. To wspaniałe, że tan czas dla wielu osób jest okazją do pewnego rodzaju mobilizacji, zadbania o modlitwę i poszukiwania duchowych inspiracji. Na końcu tego wpisu sama podam Wam kilka propozycji, z którymi warto się zapoznać.

Wydaje mi się jednak, że na tym nasze przygotowania nie mogą się skończyć. Kto naprawdę przyjmuje, kto angażuje się sercem w modlitwę i pyta o dobro, ten często odkrywa w sobie pragnienie, by dzielić się tym, czego doświadczył. Dlatego by adwentowa radość miała szansę nie tylko w nas zakiełkować, ale też rozkwitnąć w pełni, warto pomyśleć nad tym, co możemy dać innym. Może będą to po prostu pierniczki, przyprawione nie tylko cynamonem i goździkami, ale też miłością? A może zdecydujemy się otworzyć nasze serca, rodziny i... portfele :) by w jakimś nieznanym dziecku powiedzieć Jezusowi - "Lulajże... moja perełko. I niech Ci będzie ciepło w stópki"?

Przytłaczają mnie ostatnio wielkie słowa, nawet te niesamowicie pozytywne. Dlatego mój plan na Adwent, oprócz radości z przygotowania podarunków dla tym, którzy od życia otrzymali ich zbyt mało, zakłada bardzo prostą rzecz. Nie zawsze mam siłę na DOBRO. Nie zawsze stać mnie na heroiczną i bezwarunkową miłość. I w sumie z poprzedniego zdania mogłabym wykreślić słowo "zawsze..." ;) Mogę jednak pozwolić sobie na małą, zwyczajną, cichą życzliwość. Taki drobiazg, który sprawi, że dla kogoś dzień będzie trochę bardziej znośny, a zimna mniej chłodna. I kto wie, może takie drobiazgi też czasem ratują komuś świat?...

Propozycje rekolekcji adwentowych:

Internetowy Dom Rekolekcyjny - "Nie bój się przyjąć..."

Siostry Sacre Coeur w Warszawie - Raduj się Córo Syjonu - Skupienie adwentowe dla kobiet oraz Skupienie: Bóg w moim życiu - przygotowanie do Świąt Bożego Narodzenia

Rekolekcje dla rodziców po stracie dziecka: „Adwent, czyli jak przygotować się do świąt, gdy zabrakło szczęśliwego narodzenia”

"Czekając na Jezusa". Adwentowa droga Ubogaconych. 

Rekolekcje adwentowe Inny Wymiar.

... zaglądajcie też na profil Chrześcijańskiej Mamy na FB i Instagramie :) tam, zgodnie z tym co napisałam, zapanuje prostota. I Słowo :)

Jeśli chcesz dać komuś gwiazdkę z nieba...

Wirtualna Choinka - to właśnie tam kilka lat temu przeczytałam o skarpetkach...

Robótka, czyli akcja wysyłania kartek (i opcjonalnie też prezentów) "dla koedukacyjnej brygady niepełnosprawnych intelektualnie mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Niegowie"

Zbiórka na zakup materiałów plastycznych do terapii osób ze spektrum autyzmu.

"Skarpeta świętego Mikołaja" Chcemy obdarować skazanych na dzień świętego Mikołaja (6.12).... skarpetami.

Czy pomożecie mi dopisać kolejne punkty w obu tych listach? :) Bardzo proszę, dawajcie znać w komentarzach! :)

P.S. Bonus dla wszystkich ludzi dobrej woli :) bo na jest więcej!







niedziela, 24 listopada 2019

Czekając na to, co DOBRE, czyli kalendarz i inspiracje adwentowe.

Nigdy nie zapomnę tego smaku... Kiedy byłam dzieckiem, otwieranie kolejnych okienek kalendarza adwentowego było prawdziwym przeżyciem, bo liczył się zarówno smak czekolady, jak i odkrywanie kolejnych kształtów, skrywanych za tekturową zasłoną.



Od tego czasu minęło trochę lat, a ja, choć nadal lubię czekoladę, czerpię teraz przyjemność raczej z wpatrywania się w uśmiechy moich dzieci, czekających na kolejne zadania i drobne słodkości, kryjące się w  kalendarzu. Jakiś czas temu zrobiłam własnoręcznie kalendarz adwentowy z małymi pudełeczkami. Jest śliczny, a jednak niezbyt praktyczny. W tym roku postanowiłam więc zrobić coś prostszego. Jest to chyba najłatwiejsza do wykonania wersja kalendarza adwentowego. Do jego przygotowania potrzebne są papierowe torebki śniadaniowe, dziurkacz, sznurek i klej. Specjalnie dla Was przygotowałam również kolorowe etykiety z kolejnymi grudniowymi cyframi, od 1 do 24.


Torebkę wystarczy zgiąć,wykonać w niej otwory dziurkaczem, przewiązać sznurkiem i ozdobić.
 A efekt? Zobaczcie sami:






Przygotowanie i ozdobienie torebek zajmuje naprawdę niewiele czasu. Można do tego wykorzystać również świąteczne naklejki czy papiery, które można dostać np. w Lidlu, Pepco czy Tedi (w tym ostatnim jest duży wybór w bardzo korzystnych cenach - piszę to nie mając naprawdę żadnych powiązań z żadnym z powyższych sklepów :) )




Co powinno stanowić zawartość kalendarza? Najlepiej, by było to coś, co sprawi radość dzieciakom, a jednocześnie pomoże im przygotować się do świąt - nie zawsze wprost. Zadanie, które możemy dołączyć do kalendarza, nie zawsze musi bezpośrednio nawiązywać do adwentu. Może być to coś, co w jakiś sposób otworzy nas na drugiego człowieka czy skłoni do refleksji. Rozmowa na ten temat może być dobrym punktem wyjścia do tego, by wspólnie z dziećmi odkrywać, co może dla nas znaczyć BOŻE Narodzenie. Możemy być razem z nimi w drodze, towarzysząc im, a jednocześnie ucząc się tego, co Pan Bóg chce nam powiedzieć również przez naszych najbliższych.

Listę zadań do kalendarza adwentowego - listę subiektywna, skierowaną do osób w różnym wieku i zdecydowanie nie zamkniętą - znajdziecie na końcu tego wpisu.

Możecie również pobrać ją tutaj: KLIK.

Tutaj znajdziecie etykiety na kalendarz adwentowy w dwóch częściach: CZĘŚĆ1 i CZĘŚĆ2.

W materiałach do wydruku znajdziecie również teksty, które możecie wykorzystać w czasie wykonywania kartek świątecznych:





Wśród zadań znajdziecie również zachętę do wykonania instrumentu muzycznego. Można do tego wykorzystać jakiekolwiek plastikowe pudełeczko i ryż lub groch. Można również zainwestować kilka złotych w bardzo prosty zestaw instrumentów dla dzieci. Wspólne kolędowanie, w czasie którego można ZAGRAĆ np. na trójkącie, jest często dla dzieci ogromną atrakcją... Czują się wtedy nie tylko docenione przez to, że powierza im się ważne zadanie, ale również - czują się słuchane. Bardzo dosłownie :)



Wśród zadań znajdziecie propozycję własnoręcznego wykonania bożonarodzeniowej szopki. Można do tego wykorzystać darmowe materiały, znajdujące się w internecie, np. tutaj:

https://www.designdazzle.com/free-printable-nativity-coloring-page/
https://makinglifeblissful.com/2018/11/printable-christmas-kindness-cards.html

W przygotowaniu ozdób świątecznych również możecie puścić wodze fantazji. Warto poszukać inspiracji np. na pinterest.com. Znalazłam tam  fantastyczne dekoracje, wykonane ze zwyczajnych patyczków do lodów. W zeszłym roku kilka miejsc w naszym kalendarzu zajęły takie mini zestawy kreatywne - z patyczkami, pomponikami i cekinami. Zaangażowanie dzieci i efekt ich pracy były fenomenalne!


źródło: https://pl.pinterest.com/pin/279504720597217001/

źródło: https://pl.pinterest.com/pin/706502260278722386/
źródło: https://pl.pinterest.com/pin/262968065725791243/

Jeśli macie ochotę, podzielcie się Waszymi propozycjami i pomysłami. Czekam na to bardzo! A po spodem wklejam propozycje zadań do kalendarza ( i przypominam, że powyżej w linku we wpisie znajdziecie je również w wersji do wydruku). Dobrej zabawy i pięknych rodzinnych przygotowań do świętowania!

Zadania do kalendarza:

Wykonajcie własnoręcznie instrument muzyczny (np. grzechotkę), który wykorzystacie w czasie kolędowania.

Nauczcie się nowej kolędy.

Upieczcie pierniczki.

Udekorujcie pierniczki.

Wykonajcie kartki świąteczne.

Wykonajcie łańcuch na choinkę albo inne ozdoby.

Przygotujcie własnoręcznie podarunek dla bliskiej osoby.

Wybierzcie się w odwiedziny do kogoś, kto jest samotny lub chory.

Policzcie dzisiaj, ile razy uśmiechnęliście się do innych.

Przeczytajcie historię narodzenia Jezusa (z Pisma Świętego). W jaki sposób opowiedzielibyście ją własnymi słowami?

Przeczytajcie fragment o zwiastowaniu Maryi (Łk 1, 26 – 38) i narysujcie tę scenę.

Przeczytajcie fragment Łk 1,46-56 (Magnificat) i pomyślcie, jak mógłby wyglądać Wasz hymn uwielbienia.

Przygotujcie listę 10 rzeczy, za które jesteście wdzięczni.

Policzcie dzisiaj, ile razy powiedzieliście dziś: „Dziękuję”.

Przygotujcie szopkę.

Napiszcie list do kogoś, kogo dawno nie widzieliście.

Przygotujcie dla kogoś miłą niespodziankę.

Przygotujcie lampion na roraty.

Wyręczcie kogoś w domowych obowiązkach.

Przygotujcie Wasze pokoje na święta – zróbcie porządki i przygotujcie świąteczną dekorację.

Policzcie, ile razy powiedzieliście dziś komuś komplement.

Zastanówcie się wspólnie, jak często w historii narodzenia Jezusa (od Zwiastowania) pojawia się anioł. Może spróbujecie go narysować?

Przeżyjcie ten dzień myśląc w szczególny sposób o Waszym Aniele Stróżu. Odmówcie modlitwę „Aniele Boży Stróżu Mój” zastanawiając się nad jej słowami.

Pójdźcie dziś na rodzinny spacer.

Przygotujcie wspólnie deser albo inne smakołyki, które lubi Wasza rodzina, a potem spędźcie razem trochę czasu.

Przeżyjcie dzisiejszy dzień bez korzystania z telefonu komórkowego (lub z mediów społecznościowych).

Włączcie się w jakąś akcję charytatywną, nawet jeśli będzie to drobiazg – niech to będzie pomoc płynąca z serca.

Powiedz dzisiaj Twojemu bratu/, co lubisz w nim najbardziej.

Powiedz dzisiaj Twojej siostrze, co lubisz w niej najbardziej.

Porozmawiaj dziś z tym kolegą/koleżanką z klasy, z który wydaje Ci się najbardziej samotny.

Pożycz komuś fajną książkę.
Zaśpiewajcie dziś jedną z pieśni adwentowych.

Wykonajcie wieniec adwentowy.

Przygotujcie prezent od serca dla przyjaciela.





Kalendarz adwentowy - baza pomysłów.

Nigdy nie zapomnę tego smaku... Kiedy byłam dzieckiem, otwieranie kolejnych okienek kalendarza adwentowego było prawdziwym przeżyciem, bo liczył się zarówno smak czekolady, jak i odkrywanie kolejnych kształtów, skrywanych za tekturową zasłoną.



Od tego czasu minęło trochę lat, a ja, choć nadal lubię czekoladę, czerpię teraz przyjemność raczej z wpatrywania się w uśmiechy moich dzieci, czekających na kolejne zadania i drobne słodkości, kryjące się w  kalendarzu. Jakiś czas temu zrobiłam własnoręcznie kalendarz adwentowy z małymi pudełeczkami. Jest śliczny, a jednak niezbyt praktyczny. W tym roku postanowiłam więc zrobić coś prostszego. Jest to chyba najłatwiejsza do wykonania wersja kalendarza adwentowego. Do jego przygotowania potrzebne są papierowe torebki śniadaniowe, dziurkacz, sznurek i klej. Specjalnie dla Was przygotowałam również kolorowe etykiety z kolejnymi grudniowymi cyframi, od 1 do 24.


Torebkę wystarczy zgiąć,wykonać w niej otwory dziurkaczem, przewiązać sznurkiem i ozdobić.
 A efekt? Zobaczcie sami:






Przygotowanie i ozdobienie torebek zajmuje naprawdę niewiele czasu. Można do tego wykorzystać również świąteczne naklejki czy papiery, które można dostać np. w Lidlu, Pepco czy Tedi (w tym ostatnim jest duży wybór w bardzo korzystnych cenach - piszę to nie mając naprawdę żadnych powiązań z żadnym z powyższych sklepów :) )




Co powinno stanowić zawartość kalendarza? Najlepiej, by było to coś, co sprawi radość dzieciakom, a jednocześnie pomoże im przygotować się do świąt - nie zawsze wprost. Zadanie, które możemy dołączyć do kalendarza, nie zawsze musi bezpośrednio nawiązywać do adwentu. Może być to coś, co w jakiś sposób otworzy nas na drugiego człowieka czy skłoni do refleksji. Rozmowa na ten temat może być dobrym punktem wyjścia do tego, by wspólnie z dziećmi odkrywać, co może dla nas znaczyć BOŻE Narodzenie. Możemy być razem z nimi w drodze, towarzysząc im, a jednocześnie ucząc się tego, co Pan Bóg chce nam powiedzieć również przez naszych najbliższych.

Listę zadań do kalendarza adwentowego - listę subiektywna, skierowaną do osób w różnym wieku i zdecydowanie nie zamkniętą - znajdziecie na końcu tego wpisu.

Możecie również pobrać ją tutaj: KLIK.

Tutaj znajdziecie etykiety na kalendarz adwentowy w dwóch częściach: CZĘŚĆ1 i CZĘŚĆ2.

W materiałach do wydruku znajdziecie również teksty, które możecie wykorzystać w czasie wykonywania kartek świątecznych:





Wśród zadań znajdziecie również zachętę do wykonania instrumentu muzycznego. Można do tego wykorzystać jakiekolwiek plastikowe pudełeczko i ryż lub groch. Można również zainwestować kilka złotych w bardzo prosty zestaw instrumentów dla dzieci. Wspólne kolędowanie, w czasie którego można ZAGRAĆ np. na trójkącie, jest często dla dzieci ogromną atrakcją... Czują się wtedy nie tylko docenione przez to, że powierza im się ważne zadanie, ale również - czują się słuchane. Bardzo dosłownie :)



Wśród zadań znajdziecie propozycję własnoręcznego wykonania bożonarodzeniowej szopki. Można do tego wykorzystać darmowe materiały, znajdujące się w internecie, np. tutaj:

https://www.designdazzle.com/free-printable-nativity-coloring-page/
https://makinglifeblissful.com/2018/11/printable-christmas-kindness-cards.html

W przygotowaniu ozdób świątecznych również możecie puścić wodze fantazji. Warto poszukać inspiracji np. na pinterest.com. Znalazłam tam  fantastyczne dekoracje, wykonane ze zwyczajnych patyczków do lodów. W zeszłym roku kilka miejsc w naszym kalendarzu zajęły takie mini zestawy kreatywne - z patyczkami, pomponikami i cekinami. Zaangażowanie dzieci i efekt ich pracy były fenomenalne!


źródło: https://pl.pinterest.com/pin/279504720597217001/

źródło: https://pl.pinterest.com/pin/706502260278722386/
źródło: https://pl.pinterest.com/pin/262968065725791243/

Jeśli macie ochotę, podzielcie się Waszymi propozycjami i pomysłami. Czekam na to bardzo! A po spodem wklejam propozycje zadań do kalendarza ( i przypominam, że powyżej w linku we wpisie znajdziecie je również w wersji do wydruku). Dobrej zabawy i pięknych rodzinnych przygotowań do świętowania!

Zadania do kalendarza:

Wykonajcie własnoręcznie instrument muzyczny (np. grzechotkę), który wykorzystacie w czasie kolędowania.

Nauczcie się nowej kolędy.

Upieczcie pierniczki.

Udekorujcie pierniczki.

Wykonajcie kartki świąteczne.

Wykonajcie łańcuch na choinkę albo inne ozdoby.

Przygotujcie własnoręcznie podarunek dla bliskiej osoby.

Wybierzcie się w odwiedziny do kogoś, kto jest samotny lub chory.

Policzcie dzisiaj, ile razy uśmiechnęliście się do innych.

Przeczytajcie historię narodzenia Jezusa (z Pisma Świętego). W jaki sposób opowiedzielibyście ją własnymi słowami?

Przeczytajcie fragment o zwiastowaniu Maryi (Łk 1, 26 – 38) i narysujcie tę scenę.

Przeczytajcie fragment Łk 1,46-56 (Magnificat) i pomyślcie, jak mógłby wyglądać Wasz hymn uwielbienia.

Przygotujcie listę 10 rzeczy, za które jesteście wdzięczni.

Policzcie dzisiaj, ile razy powiedzieliście dziś: „Dziękuję”.

Przygotujcie szopkę.

Napiszcie list do kogoś, kogo dawno nie widzieliście.

Przygotujcie dla kogoś miłą niespodziankę.

Przygotujcie lampion na roraty.

Wyręczcie kogoś w domowych obowiązkach.

Przygotujcie Wasze pokoje na święta – zróbcie porządki i przygotujcie świąteczną dekorację.

Policzcie, ile razy powiedzieliście dziś komuś komplement.

Zastanówcie się wspólnie, jak często w historii narodzenia Jezusa (od Zwiastowania) pojawia się anioł. Może spróbujecie go narysować?

Przeżyjcie ten dzień myśląc w szczególny sposób o Waszym Aniele Stróżu. Odmówcie modlitwę „Aniele Boży Stróżu Mój” zastanawiając się nad jej słowami.

Pójdźcie dziś na rodzinny spacer.

Przygotujcie wspólnie deser albo inne smakołyki, które lubi Wasza rodzina, a potem spędźcie razem trochę czasu.

Przeżyjcie dzisiejszy dzień bez korzystania z telefonu komórkowego (lub z mediów społecznościowych).

Włączcie się w jakąś akcję charytatywną, nawet jeśli będzie to drobiazg – niech to będzie pomoc płynąca z serca.

Powiedz dzisiaj Twojemu bratu/, co lubisz w nim najbardziej.

Powiedz dzisiaj Twojej siostrze, co lubisz w niej najbardziej.

Porozmawiaj dziś z tym kolegą/koleżanką z klasy, z który wydaje Ci się najbardziej samotny.

Pożycz komuś fajną książkę.
Zaśpiewajcie dziś jedną z pieśni adwentowych.

Wykonajcie wieniec adwentowy.

Przygotujcie prezent od serca dla przyjaciela.